Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/281

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Dwa albo trzy teatry i wózek księgarza,
    To teraz pole sławy polskiego pisarza;
    A te biedne teatry, gdzie na jednej scenie
    Dzisiaj klaszczą Barbarze a jutro Syrenie,
    I szczęście jeszcze, jeśli nie te same usta
    Głoszą śpiew Terefercia i żale Augusta.
    Jednak, jeśli wystąpisz uczniem Melpomeny
    I na pięć długich aktów rozwałkujesz treny,
    Każdy widz już przychodząc smutku się spodziewa,
    I jeśli łez nie roni, to przynajmniej ziewa.
    Lecz wesołej Talii gdy podniesiesz maskę,
    Tylu sprzecznych rozumów jakże zyskać łaskę?
    Ten prawdę, tamten dowcip, ten koziołki lubi,
    Ten znowu z cyrklem tylko, w rozmiarach się gubi;
    Tamten scenie zazdrości jej własnej przestrzeni,
    Temu ciasna i duszna, gdy się w świat nie zmieni;
    A ci zaś którym Geoffroy pozawracał głowy,
    Którym gazety płacą ich wyrok surowy,
    Co uczą pisać drugich nim nauczą siebie,
    Białe dotąd swe pióra zaczernią dla ciebie
    I gdy ich tylko głosy przerwą czasem ciszę,
    Musisz się w końcu spytać: Dla kogo ja piszę?

    Edwin.

    Niech nie kazi świętego nazwiska poety,
    Kto trwóżném okiem szuka zamierzonej mety:
    Nie zabrzmi lutnią wdzięcznie; próżno w nią uderza,
    Kto liczy własne zyski, korzyści przymierza.
    A jeśli nucić będzie za Fortuny kołem,
    Jeśli swój byt powlecze korném bijąc czołem,
    Nie znajdzie różczki lauru na spodlone skronie,
    Nie przejdzie grobu sławą i umrze przy zgonie.