Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Wacław (do Alfreda).

Żarty.

(do Elwiry).

Chwaliłem rozum, milcząc o honorze;
Bo jeżeli szacunku taka pragnąć może,
Która zdeptawszy skromność, obowiązki, cnotę,
Wyrzekła się już wstydu, lubi swą sromotę,
Co z tajemnych miłostek w jawny nierząd leci,
Którą gardzą uczciwi, gardzić będą dzieci,
Jeżeli taka chlubne zyska zdanie,
Cóż się więc dla tej zostanie,
Co szczęście wkoło siebie ustalając sobą,
Jest wzorem cnoty, płci pięknej ozdobą?

Alfred.

Co za rozprawa grzmiąco wyłuszczona!

Wacław.

Wróćmy więc do weselszej, wróćmy do Barona:
Że mu się żona... tam... te... wiemy co się dzieje...
No, cóż ma robić? Lecz z czego się śmieje,
To, że tak kocha tego Pułkownika,
Który sumiennie czasami unika;
Ale ten gwałtem przy sobie go mieści,
Zaprasza, trzyma, ledwie że nie pieści:
Z nim musi zawsze, z nim musi być wszędzie,
Słowem, że jak odjedzie, Baron żyć nie będzie.

(śmiejąc się).

A, to rzecz śmieszna!

Alfred.

Prawda, że zabawna.

Wacław,

Tak się zaślepić i to od tak dawna!
I spokojnie żyją z sobą,
Żyją, jak ja z tobą. (śmieje się)