Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom I.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Każdy chętnie zje u niej, butelkę wysuszy,
Wdzięczy się jej i kłania, ale gardzi w duszy.


Zofia.

Pan Lubomir wie wszystko, zna i świat i ludzi.


Pan Jan.

Zatém to Pan Lubomir słówkami cię łudzi?


Zofia.

Nie łudzi, bo mnie kocha.


Pan Jan.

O, dziewczyno płocha!
Któż ci, kiedyś bogata, nie powie że kocha?
Znam ja dobrze paniczów w teraźniejszej chwili,
Co już w dwudziestym roku pół życia przeżyli.
Paryż! kochany Paryż! To ich hasło lube!
Pędzi jeden i drugi jak na swoję zgubę,
A gdy tam, co posiada, wszystko wraz utraca,
Pełen najdroższych wspomnień, ale goły wraca,
I kiedy już ostatki swej spuścizny trwoni,
Jak pies gończy za lisem, za posagiem goni.
Dla takiego i przysiądz znaczy bardzo mało,
Byle mu się najprędzej zbogacić udało
I byle mógł bądź co bądź, z żoną czy bez żony,
Wrócić znowu w rospusty zamęt ulubiony.


Zofia.

Nie turbuj się, stryjaszku, ja sobie poradzę,
Jużem przecie nie dziecko, miej to na uwadze;
Daj tylko zezwolenie: on młody, ja młoda,
On kocha i ja kocham, a tak będzie zgoda.


Pan Jan.

Nie jestem opiekunem jakich wielu liczą,
Którzy wiecznej opieki chętnie sobie życzą.
Małoletni dla takich najczystsza intrata
I kiedy chce wyjść na świat, nim jeszcze ma lata,