Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom I.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
Zofia.

Owszem? jakto? więc się już nakłania?


Lubomir.

Swoim świętym zwyczajem zaczął od łajania.
Kłócił się, choć milczałem, a gdym wyrzekł słowo
Przeciwnych sto dowodów leciało na nowo
I już myślałem odejść, ujść tego zapału,
Gdy przecie w końcu zaczął ostygać pomału
I przyrzekł prawie...


Zofia.

Prawie!


Lubomir.

...Ziścić nasze chęci.
Chciałem nawiasem, niby dla lepszej pamięci,

(pokazując papier.)

Aby nam to podpisał prawne zezwolenie,
Bo zawsze wolę pismo, choć i słowa cenię,
Ale...


Zofia.

Ale...


Lubomir.

Odłożył na wolniejszą chwilę.


Zofia.

Na nic więc zeszło kłótni i gadania tyle.


Lubomir.

Nie, wszak niepotrzebuje i pewnie nie zwodzi,
O drugie zatém tylko zezwolenie chodzi.
Idź, Zofio najdroższa, błagaj twego stryja,
Kocha cię niezawodnie, bo któż ci nie sprzyja?
Nie będzie więc nieczułym na twoje żądanie
I szczęście nas obojga spełnioném zostanie.
Na wszystkie jego słowa bądź na chwilę głucha,
Powiedz...