Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom I.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ska, stanęło we wsi kilkuset różnej broni żołnierzy. Rabunek zaczął się wkrótce i do tego stopnia doszedł wściekłości, że podpalano domy bez żadnej przyczyny. Odciągnięta od ojca, widziałam już zajmujący się dach, gdy głos twój, słuch mój uderzył. Zdało mi się zaraz wtenczas, że słyszę głos znajomy, i potém, ile razy cię wspominałam, zawsze jak dawną znajomość: serce moje twojém było, nim się jeszcze zbliżyłeś do niego.

Porucznik.

Jak ja, tak i każdy oficer byłby cię ojcu powrócił i kazał pożar ugasić. Szczęście więc tylko moje, że mnie się to trafiło. Patrz, Zofio, wstążka którą upuściłaś; od tego czasu nie zeszła z serca mego: nie wiedząc gdzie, kto jesteś, jej wierny byłem.

Zofia.

Zosobna, widzę, Bóg przyjął przysięgi nasze. Ale, Edmundzie, moja matka nic o tém nie wie. Nieszczęściem rodzice moi nie żyli z sobą od lat dziesięciu i dość byłoby powiedzieć, że to było wolą męża, aby ją nieprzebłaganą na zawsze uczynić.

Porucznik.

Nic więc jej jeszcze o tém nie mówmy.

Zofia.

Zwierz się Majorowi, wezwijmy jego pomocy.

Porucznik.

Mógłbym ufać jego pomocy, gdyby tylko nie w tej mierze. Jest niezwyciężonym nieprzyjacielem małżeństwa i choćby mi nie przeszkadzał, straciłbym pewnie jego przyjaźń, może i szacunek.

Zofia.

Nieszczęsne uprzedzenia!