Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom I.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lecz dziś widząć, że właśnie, co kryjesz w uporze,
Zyskać rękę Zofii, zjednać ojca może,
Mamże milczeć? sam rozważ.


Zdzisław.

Lecz powtarzam jeszcze,
W dotrwaniu tajemnicy szczęście moje mieszczę.


Julia.

Kiedy tak, to rób co chcesz, przeszkód ci nie kładę,
Ale każę zajechać, wsiądę i pojadę.


Zdzisław.

Może długo, niestety, i ja nie zostanę;
Ależ ostatnie słowo jeszcze mi nie dane.


Julia.

Wszak przyjęcie Astolfa za odpowiedź służy.


Zdzisław.

Wprawdzie nic mi dobrego dotychczas nie wróży;
Lecz Zofii tak prędko wyrzec się nie mogę,
I źle czy dobrze, skończę przedsięwziętą drogę.


Julia.

Bądź zdrów.


Zdzisław.

Dobra Julio, posłuchaj mię trochę:
Poznasz, że myśli moje nie są tak zbyt płoche.
Kiedy już kilkoletnią podróżą strudzony
W miłe swoje nareszcie powróciłem strony,
Kiedy już ostygł zapał tej radości czystej,
Którą nas poi widok zagrody ojczystej,
Doznałem w krótkim czasie, że ta wolność nasza,
Która się tak okropnie małżeństwem zastrasza,
Która nad wszelkie dobro najdroższą się zdaje,
Wcześniej czy później trochę ciężarem zostaje;
Trzeba mieć swoich działań przyczyny nadane,
Trzeba nosić i więzy, lecz więzy różane,