Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   39   —

— Ja się nie sprzeciwiam Waszej Królewskiej Mości. Czy mam wykonać rozkaz?...
— Miej tylko na oku pana Fouqueta do jutra, dopóki czegoś nie przedsięwezmę.
— Wykonam to, Najjaśniejszy Panie!...
— Przyjdź jutro, jak będę wstawał, po nowe rozkazy.
— Przyjdę.
— A teraz niech mnie zostawią samego.
— Wasza Królewska Mość nie potrzebujesz nawet Colberta?... — rzekł muszkieter, wypuszczając ostatni pocisk przy wyjściu.
— Nikogo — rzekł król — nikogo, chce być sam.
Po wyjściu d‘Artagnana, król, zamknąwszy drzwi na zamek, zaczął biegać po pokoju jak raniony lew, mający jeszcze w ciele pociski; nakoniec ulżył sobie słowami:
— A!.. nędznik!... nietylko okrada mnie, ale kradzionem złotem przekupuje moich sekretarzy, przyjaciół, generałów, artystów, i zabrał mi nawet moją kochankę... A!... więc to dlatego ta niewierna broniła go z taką odwagą... Była to wdzięczność... Kto wie? może nawet i miłość.
Pogrążył się przez chwilę w dotkliwem zadumaniu.
— Ten Satyr — pomyślał z głęboką pogarda, jaką młodzież w sile wieku obarcza ludzi dojrzałych, myślących jeszcze o miłości — ten Faun, szukający miłości i nigdzie nie znajdujący oporu, gdyż płaci złotem i brylantami i posiada malarzy, aby mu malowali kochanki jego w kostjumach bogiń...
Król jęczał z rozpaczy.
— On brudzi wszystko koło mnie — mówił dalej — niszczy mi wszystko!... on mnie zabije!... człowiek ten zanadto mi dokucza, to mój śmiertelny nieprzyjaciel i musi upaść!.. ja go nie cierpię!.. nie cierpię!... nie cierpię!...
A mówiąc to, bił pięściami w poręcz krzesła, na którem siedział, a z którego podniósł się, jakby tknięty wielką choroba.
— Jutro, jutro!.. o!.. będzie to piękny dzień — rzekł do siebie — gdyż wschodzące słońce mnie tylko mieć będzie za