Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   305   —

— Słyszałem, że król zaprosił pana na obiad do siebie, znajdziesz tam jednego dawnego przyjaciela.
— Dawnego przyjaciela? — rzekł d‘Artagnan, sięgając myślą smutnych wspomnień, które pochłonęły od dawna jego przyjaciół.
— Księcia Alameda — rzekł Colbert — przybyłego dziś z Hiszpanji.
— Księcia Alameda? — rzekł d‘Artagnan, starając się przypomnieć.
— Mnie! to mnie! — rzekł starzec z białym, jak śnieg, włosem, wysiadając zgarbiony z karety, na przyjęcie muszkietera.
— Aramis! — krzyknął d‘Artagnan osłupiały.
I pozwolił uścisnąć siebie wyschłemi rękami starca.
Colbert, popatrzywszy na nich chwilkę z uwagą, odjechał, zostawiając sam na sam dwóch przyjaciół.
— A więc — rzekł muszkieter, biorąc Aramisa za rękę — ty, buntownik, wygnaniec, wróciłeś znowu do Francji?
— I będę z tobą u króla na obiedzie — rzekł, uśmiechając się biskup de Vannes — nieprawdaż, że zadajesz sobie pytanie, na co się przyda wierność na tym świecie? — Patrzaj, przepuśćmy karetę biednej La Valliere, jakże ona jest niespokojną! jakże jej zapadłe od łez oczy gonią za królem, jadącym konno.
— Z kim?
— Z panną Tonney Charente, która dziś jest panią de Montespan — odrzekł Aramis.
— Jest więc zazdrosna, jest już więc zwodzoną?
— Jeszcze nie, mój d‘Artagnanie, ale to wkrótce nastąpi.
Rozmawiali z sobą, postępując za polowaniem, a stangret Aramisa był o tyle zręcznym, że przybył właśnie wczas, kiedy sokół, zmęczywszy ptaka, zwyciężył go.
Król zsiadł z konia, pani de Montespan także; właśnie zbliżali się ku kaplicy, otoczonej drzewami, których liście opadły od wiatrów jesiennych. Za tą kaplicą było ogrodzenie, zamknięte kratowanemi drzwiami. Sokół zmusił ptaka upaść w to