Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   247   —

— A ja — ciągnął Aramis — podążę za naszymi Bretonami i każę łódź spuścić na morze.
Aramis podał mu tlejącą hubkę, a Porthos, mając zajęte ręce, nadstawił mu ramię do uścisku.
Aramis oburącz ścisnął je serdecznie i zgięty we dwoje, pomknął do oczekujących nań wioślarzy.
Porthos, ujrzawszy się sam, bez namysłu przyłożył ogień do lontu.
Dostrzegli to żołnierze. Zobaczyli baryłkę, trzymaną w ręku i straszna prawda stanęła im przed oczyma. Przejęci zgrozą i przerażeniem na widok tego, co się spełniło i co miało nastąpić, zawyli ze zgrozy i bólu, jakgdyby w męczarniach konania.
Byli tacy, co w ucieczce chcieli szukać ocalenia, lecz dążąca naprzeciw nim brygada zatamowała drogę; inni znów machinalnie zmierzyli się i dali ognia z muszkietów; a reszta, sparaliżowana strachem śmiertelnym, rzuciła się na kolana. Paru oficerów poczęło wołać na Porthosa, że dadzą mu wolność, jeżeli daruje im życie.
Dowódca trzeciej brygady zakomenderował: ognia!
W odpowiedzi na grzmot wystrzałów, ozwał się rozgłośny wybuch śmiechu; potem ramię olbrzyma zakreśliło w powietrzu koło, ciągnąc za sobą, na podobieństwo gwiazdy spadającej, smugę ognistą. Baryłka, na odległość trzydziestu kroków rzucona, przeleciała przez szaniec trupów i wpadła w zbitą kupę wyjących z przerażenia żołnierzy, którzy twarzą padli na ziemię. Oficer powiódł okiem za smugą ognistą; chciał rzucić się na baryłkę, by wyrwać lont, zanim iskra dosięgnie prochu, w niej zawartego. Daremne poświęcenie; pęd powietrza rozrzucił płomyk, trawiący tę nić przewodnią. Lont, który, pozostawiony w spokoju, byłby się tlił pięć minut jeszcze, spłonął w przeciągu trzydziestu sekund, i dzieło piekielne zostało dokonane. Zamęt nieopisany, wir, trzask i świst palącej się siarki i saletry, zniszczenie płomieniem rozsadzającym, przeraźliwy grzmot wybuchu, oto co przyniosła jedna sekunda w ślad za dwiema, opisanemi powyżej; dzieło zniszczenia i za-