Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   140   —

— A! to prawda — rzekł Raul z radością złowrogą.
Odebrał list, podarł w drobne kawałki i na kartce z pugilaresu skreślił te kilka wyrazów:
„Ażeby mieć szczęście wypowiedzenia ci raz jeszcze, o ile droga mi jesteś, spełniam podłość, odchodzę, by umrzeć“.
Podpisał nazwisko swe u dołu.
— Oddasz jej kartką, wszak prawda, kapitanie? — rzekł do d‘Artagnana.
— Kiedy mam to uczynić? — odparł tenże.
— W dniu — rzekł Bragelonne, wskazując frazes ostatni — w dniu, w którym położysz tu datę...
Następnie odwrócili się i pobiegł na spotkanie Athosa.
Morze poczęło się marszczyć i przy powrocie burza prawie zaskoczyła myśliwych.
Z pod wznoszących się bałwanów jakiś przedmiot nieforemny sterczał przy brzegu.
— Co to jest?.. — zapytał Athos, łódź strzaskana?....
— Nie, to nie żaden statek — rzekł d‘Artagnan.
— Przepraszam, to barka, śpiesząca do przystani — odezwał się Raul.
— Rzeczywiście, to barka tam u wejścia do portu, barka, która ma rację, że przed burzą się chroni; lecz to, co wskazuje Athos, tam w piaskach na wybrzeżu.... zagrzebane...
— Tak, tak, widzę.
— To kareta, którą rzuciłem do morza, po wylądowaniu z więźniem...
— Wierz mi, d‘Artagnanie — rzekł Athos — spal tę karetę, ażeby z niej nawet śladu nie pozostało; w przeciwnym razie rybacy, którzy sądzili, iż mają do czynienia z djabłem, postarają się dowieść, że twój więzień był tylko człowiekiem.
— Dobrze radzisz, Athosie, tej jeszcze nocy każę to zrobić, a raczej sam zrobię; lecz wracajmy, bo deszcz zaczyna padać, a błyskawice są przerażające.
Przechodząc galerję na szańcach, od której klucz d‘Artagnan miał przy sobie, ujrzeli Saint-Marsa, zmierzającego do pokoju, zajętego przez więźnia.