Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   137   —

przeklnę wtedy Boga! A szlachcic i chrześcijanin, nie powinien przeklinać Boga swego, d‘Artagnanie; to dosyć już, gdy musiał przekląć króla.
— Hm!... — mruknął d‘Artagnan, wzburzony tym gwałtownym wybuchem rozpaczy.
— D‘Artagnanie, przyjacielu, ty, który kochasz Raula, spojrzyj na niego — dodał, wskazując syna — spojrzyj na boleść, nigdy go nie opuszczającą. Czy znasz coś okropniejszego, nad patrzenie bezustanne na powolne konanie tego biednego serca?
— Pozwól mi z nim pomówić! Kto wie?
— Spróbuj; lecz pewny jestem, że się to nie uda.
— Nie będę go pocieszał; ja mu wyświadczę przysługę.
— Ty?
— Bez wątpienia. Czyż nie zdarza się, że kobieta niewierna powraca do pierwszej swej miłości? Powiadam ci, że spróbuję.
Athos wstrząsnął głową z niedowierzaniem i odszedł w głąb wyspy, d‘Artagnan zaś powrócił do Raula i podał mu rękę.
— Miałeś zamiar pomówić ze mną, Raulu? — odezwał się.
— Chciałem prosić pana o jednę przysługę — odparł Bragelonne.
— Słucham.
— Powracasz za dni parę do Francji?
— Tak się spodziewam.
— Jak sądzisz, czy powinienem napisać do panny La Valliere?
— Nie trzeba.
— Mam jej tak dużo do powiedzenia!
— Więc powiedz jej to osobiście.
— Nigdy!.
— Skądże przypuszczasz, że list większe uczyni wrażenie, niż żywe słowo?
— Masz pan rację...
— Ona kocha króla — rzekł d‘Artagnan bez ogródki — to uczciwa dziewczyna.
Raul zadrżał.