— Co to był za medal?... Boć kiedy mam o nim mówić, trzeba, żebym wiedział, co mam mówić.
— Na honor!... Najjaśniejszy Panie, niebardzo wiem o tem, jest to jakaś alegoryczna zarozumiałość, ot wszystko, a wyrazy są niczem w porównaniu ze znaczeniem...
— Dobrze!... ja wymówię wyraz medal, a zrozumieją, jeżeli zechcą.
— O! zrozumieją oni dobrze. Wasza Królewska Mość może także wcisnąć kilka słów o paszkwilach, jakie się pokazały...
— Nigdy!... paszkwile daleko więcej brudzą tych, co je piszą, niż tych, co je czytają. Dziękuję panu, panie Colbert, możesz odejść.
— Najjaśniejszy Panie!
— Do widzenia, nie zapomnij o oznaczonej godzinie!
— Najjaśniejszy Panie!... czekam na listę osób.
— A prawda!
Król zamyślił się, ale nie o liście.
Zegar wybił wpół do drugiej. Widać było na twarzy króla okrutną walkę miłości i dumy.
Rozmowa o polityce znacznie zmniejszyła wzburzenie króla, a blada twarz La Valliere więcej przemawiała do jego wyobraźni, niż medale i paszkwile Holendrów. Dziesięć minut namyślał się, czy wrócić do La Valliere, czy nie?
Ale Colbert przypomniał mu z uszanowaniem listę. Król zarumienił się, że myślał o miłości, kiedy miał do myślenia o czemś ważniejszem.
Podyktował więc:
Królowa Matka.
Księżna.
Pani de Motteville.
Panna de Chatillon.
Pani de Navailles.
— A z mężczyzn:
Książę.
Pan de Grammont.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/75
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 75 —