— Moje zdanie... Dobrze, ale objaśnij mi trochę myśl twoją — odpowiedział Porthos.
— Chciałem powiedzieć, co robisz, kiedy zajdzie jaka sprzeczka między twymi przyjaciółmi i obcymi.
— Jak tylko moi przyjaciele mają sprzeczkę, ja wyznaję zawsze jednakową zasadę!
— Jaką?
— Że czas stracony nigdy nie jest powetowany, i że nigdy żadna sprawa tak dobrze się nie załatwia, jak wtenczas, kiedy się jest jeszcze w samym ogniu sprzeczki.
— Więc jakże to przeprowadzasz?
— Idę więc do przeciwnika i powiadam mu: „Panie! niepodobna, abyś nie pojmował, do jakiego stopnia obraziłeś mego przyjaciela“.
Raul zmarszczył brwi.
— Niekiedy, a nawet często, przyjaciel mój nie był nawet obrażony, lecz sam pierwszy obraził, osądź więc, czy mowa moja nie jest zręczną.
I Porthos zaśmiał się na całe gardło.
— O! — rzekł Raul zniecierpliwiony.
— Panie — mówię doń tedy — skoro wiesz, że jest obraza, jesteśmy pewni zadośćuczynienia. Odtąd między moim przyjacielem i panem będzie uprzedzanie się w grzecznościach. Jestem zatem upoważniony dać ci miarę długości szpady mojego przyjaciela.
— Co? co? — rzekł Raul.
— Czekajże!... długości szpady mego przyjaciela. Konie są przed gankiem, mój przyjaciel jest tam i czeka z niecierpliwością pańskiego uprzejmego przybycia, i zabieram pana z sobą; po drodze wstępujemy po jego sekundanta i sprawa jest ułożona.
— I! — rzekł Raul, blady ze złości — godzisz pan przeciwników na placu?
— Co? co? — rzekł Porthos — godzić? a to na co?
— A przecież mówisz, że sprawa jest ułożona.
— Bez wątpienia, gdyż mój przyjaciel czeka.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/232
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 232 —