Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   135   —

Malicome pomimo należnego uszanowania dla Saint-Agnana, wzruszył ramionami.
— A czy malarza król obstalował także na drugą godzinę?...
— Nie, lecz ja go już tu miałem od południa, lepiej bowiem, aby malarz czekał dwie godziny, niż król choćby minutę!...
Malicorne zaczął się śmiać.
— Nic, kochany panie Malicorne, nie śmiej się ze mnie, lecz powiedz raczej, co o tem myślisz?...
— Wymagasz pan tego?
— Ja błagam nawet o to.
— Jeżeli chcesz, panie hrabio, ażeby król był zadowolony, to, gdy przyjdzie tu jutro, a ty tutaj będziesz, wymyśl sobie jaki konieczny interes, ażeby wyjść.
— A!... a!...
— Choćby na dwadzieścia minut.
— Jakto?... zostawić mam króla samego przez dwadzieścia minut?... — rzekł Saint-Agnan przestraszony.
— No, jeżeli tak się pan przerażasz, to przypuść, żem nic nie mówił — rzekł Malicorne, zwracając się ku drzwiom.
— Nie, nie, owszem, kochany panie Malicorne, dokończ pan, ja już trochę pojmuję. A co z malarzem?...
— Malarz powinien się spóźnić o pół godziny.
— O pół godziny?
— Tak, o pół godziny.
— Ha!... zrobię, jak pan mówisz.
— A ja przekonany jestem, że będziesz pan z tego zadowolony. Czy wolno mi będzie przyjść jutro i dowiedzieć się, co się stało?...
— Zapewne.
— A zatem mam zaszczyt pożegnać pana hrabiego.
I Malicorne wyszedł.
— To pewne, że ten chłopiec ma więcej dowcipu, niż ja — rzekł Saint-Agnan z głębokiem przekonaniem.