Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   126   —

— Bez wątpienia... Rozważ to sam, Najjaśniejszy Panie.
— O!... prawda, posiadasz całą zręczność, i bądź przekonana, że całą moją dążnością jest wyrównać w niej tobie. Stanie się więc tak, jak sobie życzysz, Ludwiko. Nasze rozmowy będą zawsze miały przedmiot rozsądny, i wiesz, że już znalazłem ten przedmiot.
— A więc, Najjaśniejszy Panie... — rzekła Ludwika, uśmiechając się.
— Oto od jutra, jeżeli chcesz...
— Jutro?
— Chcesz powiedzieć, że to zapóźno — rzekł król, ściskając oburącz pałającą rękę La Valliere.
W tej chwili dały się słyszeć kroki na korytarzu.
— Najjaśniejszy Panie!... Najjaśniejszy Panie!... — zawołała La Valliere — ktoś nadchodzi i pewno tu wejdzie, uciekaj, zaklinam Waszą Królewską Mość.
Król jednym skokiem był już za parawanem. Lecz zaledwie nim się zasłonił, Montalais już stała we drzwiach. Ma się rozumieć weszła jak zazwyczaj bez ceremonji. Wiedziała o tem dobrze, że zapukać zamiast wejść prosto, byłoby okazać La Valliere, że się czegoś domyśla. Weszła, a szybko rzuconem okiem dojrzawszy dwa krzesła, bardzo blisko siebie stojące, użyła tyle czasu na zamykanie opierających się drzwi, ile królowi potrzeba było na wyjście przez klapę do Saint-Agnana. Lekki szelest, niedosłyszalny dla mniej wprawnych od jej uszu, ostrzegł Montalais o zniknięciu króla; wówczas zamknęła drzwi i, zbliżywszy się do La Valliere, rzekła:
— Pomówmy, jeżeli chcesz, otwarcie, moja Ludwiko.
Ludwika, jeszcze wzruszona, usłyszała ten wyraz „otwarcie“ nie bez tajemnego przestrachu.
— Mój Boże!... moja kochana Auro, czy jeszcze co nowego?
— Tak, kochana przyjaciółko, księżna ciągle podejrzewa.
— I cóż podejrzewa?
— Czyż potrzebujemy tłumaczenia, czyż nie rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć. Uważaj, zapewne spostrzegłaś nie-