Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   39   —

ma; kto mnie kocha, ten mi pochlebia, kto mi pochlebia, podoba mi się; a kto mi się podoba...
— Nie kończ — rzekła Montalais.
— To trudno — odparła panna Tonnay-Charente, śmiejąc się do rozpuku. — Dokończ za mnie, tyś taka dowcipna.
— A ty jak chcesz, Ludwiko?... — zapytała Montalais.
— To nikogo nie obchodzi — rzekła młoda dziewica, podnosząc się z ławki, na której siedziała przez cały czas baletu. — Teraz, moje panie, miałyśmy projekt bawienia się całą noc bez natrętników i bez widzów. Jesteśmy trzy; jedna drugiej będzie się podobała. Czas prześliczny, spojrzyjcie tylko i przypatrzcie się księżycowi, który zwolna wschodzi na niebie i posrebrza szczyty kasztanów i dębów. Śliczna przechadzka, miła wolność, urocze gaje, słodka przyjaźń!... Weźmy się za ręce i wejdźmy pod wielkie drzewa. Teraz wszyscy zajęci są przygotowaniem do przepysznej przechadzki; siodłają konie, zaprzęgają powozy, muły królowej i cztery białe klacze księżny. Pośpieszmy na miejsce, gdzie nie dostrzeże nas niczyje oko, gdzie nikt nie pójdzie za nami. Montalais, czy pamiętasz lasy Chaverne i Chambord, wysmukłe topole w Blois?... zamieniłyśmy to wszystko na łudzącą nadzieję.
— I na zwierzenia poufne.
— Tak.
— Ja — rzekła panna Tonnay-Charente — ja myślę wiele, ale ostrożnie.
— Ona nic nie mówi — odezwała się Montalais — a co myśli, chyba tylko Bóg wie.
— Ciszej!... — zawołała panna de La Valliere — ktoś z tej strony nadchodzi.
— Prędzej!... prędzej!... w krzaki!... — dodała Montalais — schyl się, Atheno, bo jesteś najwyższa.
Panna de Tonnay-Charente schyliła się.
Prawie w tej samej chwili ukazało się dwóch mężczyzn, idących ze schylonemi głowami ulicą, równoległą do brzegu. Dziewice przysiadły i powstały niedostrzeżone.