Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   27   —

— Nie podoba ci się, Najjaśniejszy Panie?
— Ależ ona kuleje.
— Tak sadzisz?
— Bez wątpienia. Widzisz, wszak wszystkich, puściła przodem z obawy, aby jej kalectwo nie było dostrzeżone.
— Tem lepiej, nie będzie tak biegać, jak Dafne i nie zdoła uciec przed Apolinem.
— Henryko! Henryko!... — odezwał się król nachmurzony — prawdziwie wynalazłaś mi najmniej ponętną z twoich panien honorowych.
— Tak, lecz weź to na uwagę, że ona jest moją panną honorową.
— Wiem o tem. Cóż przez to chcesz powiedzieć?
— Żeby odwiedzać to nowe bóstwo, nie będziesz mógł uniknąć przychodzenia do mnie, a ponieważ przyzwoitość nie dozwala widywania się z nią na osobności, będziesz zmuszony spotykać ją tylko w mojem otoczeniu, a zwracając się do niej, przemawiać będziesz do mnie. To chcę nareszcie powiedzieć, że zazdrośni nie mogą pomawiać cię, iż bywając u mnie, dla mnie tylko przychodzisz, skoro to będzie dla panny de La Valiere.
— Która kuleje.
— Zaledwie troszeczkę.
— Henryko!...
— Ostatecznie, dałeś mi prawo wyboru?...
— Niestety!... tak.
— A zatem, tak być musi; nakazuję ci, poddaj się.
— Zgadzam się, skoro tego chcesz.
— Więc umowa stanęła?...
— I podpisana.
— Dla mnie zachowasz przyjaźń braterską, troskliwość i królewską galanterję, wszak prawda?...
— Zachowam ci serce, które tylko za twoim rozkazem uderzać potrafi.
— Matka twoja przestanie poczytywać mnie za wroga?...
— Z pewnością.
— A Marja Teresa czy zaprzestanie rozmów hiszpańskich