Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   24   —

gi mój... Najjaśniejszy Panie, jeden z aforyzmów mojego poczciwego doktora Dawleya, człowieka wielce uczonego i bystrego umysłu, którego, gdyby nie brat mój, co obejść się bez niego nie może, miałabym teraz przy sobie: „Jeżeli dokuczają ci dwa cierpienia — mówił on — wybierz to, które mniej ci zawadza, a pozostawię ci je, bo, jak Bóg żywy!... to mi jest nieodzownie potrzebne do uleczenia drugiego“.
— Dobrze i trafnie powiedziane, droga Henryko — odrzekł król z uśmiechem.
— O!... Najjaśniejszy Panie, w Londynie nie brak nam ludzi znakomitych.
— A ci znakomici ludzie kształcą godne podziwu uczennice; ten Daley, Darley... jakżeż on się nazywa?...
— Dawley.
— Otóż wyznaczam mu od dzisiaj pensję za jego aforyzm; a ty, droga Henryko, proszę cię, zacznij od wybrania mniejszego z twoich cierpień. Milczysz, uśmiechasz się; domyślam się, wszak prawda, że tem mniejszem cierpieniem jest pobyt twój we Francji?... Pozostawię ci je, ażeby zaś zacząć leczenie większego, poszukam sobie natychmiast przedmiotu, dla odwrócenia uwagi zazdrośników obojej płci, którzy nas przesiadują.
— Cicho!... teraz już nadchodzą, — szepnęła księżna.
I schyliła się, aby zerwać kwiat barwinku, rosnący w pustynnej trawie. Zbliżano się istotnie; nagle ze wzgórka zbiegać tłumnie poczęło całe towarzystwo dam, a za niemi panowie; przyczyna tego wybuchu był wspaniały sfinks, o skrzydłach napoły pstrokatych, napoły koloru różanych liści. Królewska ta zdobycz wpadła w siatkę panny de Tonnay-Charente, która z dumą pokazywała, ją swoim współzawodniczkom, raniej dobrym, niż ona, łowczyniom. Królowa łowów usiadła, o jakie dwadzieścia kroków od ławki, na której siedzieli Ludwik z Henryką, oparła się plecami o wspaniały dąb, opleciony bluszczem, i nadziała motyla na trzcinkę swojej długiej laseczki. Piękną była niepospolicie panna de Tonnay-Charente; panowie też odstąpili resztę dam, aby pod pozorem powinszo-