Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   115   —

A wyrzekł to ze znaczącą pewnością, jakby chciał powiedzieć: Bądź pan spokojny, wiemy, z kim mamy do czynienia i będziemy umieli postępować stosownie. Te słowa i gest im towarzyszący wydawały się Malicornowi życzliwe, ale niejasne. Zresztą, ponieważ nie chciał robić wielkich wydatków, a żądając małego pokoiku, lękał się, aby mu go nie odmówiono z powodu lekceważenia jego osoby, postanowił naciągnąć oberżystę i oszukać go swoją przebiegłością. Uśmiechnął się zatem, jak człowiek, który wszystko, co dla niego czynią, uważa za powinność.
— Mój kochany gospodarzu — rzekł — wezmę najlepszy i najweselszy apartament.
— Ze stajniami?...
— Tak, ze stajniami.
— Kiedy?...
— Zaraz dziś, jeżeli można.
— Bardzo dobrze.
— Tylko — dodał Malicorne; — ja sam wielkiego mieszkania nie będę zajmował.
— Dobrze, jak się panu podoba — odrzekł gospodarz, jakby pojmował, o co rzecz chodzi.
— Pewne powody, o których dowiesz się pan później, skłaniają mnie do wzięcia tego małego pokoiku na mój rachunek.
— Tak, tak rozumiem, — odrzekł gospodarz.
— Kiedy mój przyjaciel przybędzie, zajmie ten wielki apartament, i — ponieważ do niego będzie należał — zarządzi nim, jak mu będzie dogodniej.
— Bardzo dobrze, tak właśnie umówiono się.
— Umówiono?...
— Słowo w słowo.
— A to szczególniejsza?... — pomyślał Malicorne. — Zatem rozumiesz pan?
— Rozumiem.
— Tego właśnie potrzeba. Teraz, kiedy pan rozumiesz, bo pojmujesz zapewne wszystko?...
— Doskonale.