— A to dlaczego?
— Panna de Tonnay-Charente czeka na mnie w swym pokoju, ma powierzyć mi rzeczy wielkiej wagi.
— Od jak dawna czeka?
— Przynajmniej od godziny.
— Zatem — odrzekł spokojnie Malicorne — niech jeszcze kilka minut poczeka.
— Panie Malicorne, pan się zapominasz.
— To ma znaczyć, że pani o mnie zapominasz i że ja niecierpliwie się rolą, jaką mi każesz grać; od ośmiu dni włóczę się koło ciebie, a ty ani razu nie raczyłaś spojrzeć.
— Powiedz pan czego chcesz, czego żądasz, czego wymagasz?... — zapytała Montalais z uległością.
— Powiedz mi, co słychać nowego?
— Z czem?
— Co do mojej posady u księcia?
— A! mój panie Malicorne, w tych dniach nie tak łatwo zbliżyć się do księcia.
— Może później.
— Zapewne, od wczoraj nie jest tak zazdrosny.
— Jakże przeminęła ta milutka choroba?
— Puszczono wieść, że król zwrócił oczy na inną kobietę, książę nagle się uspokoił.
— Któż rozsiał tę wieść?
Montalais zniżyła głos.
— Mówiąc między nami — rzekła — zdaje się, że król i księżna są w porozumieniu.
— A!.. — podchwycił Malicorne — to byłby jedyny środek, ale biedny hrabia de Guiche?
— O! jego widać zupełnie wyrugowano.
— A czy pisują do siebie?
— Od tygodnia u nikogo pióra w ręku nie widziałam.
— Jakże pani jesteś z księżną?
— Jak można najlepiej.
— A z królem?
— Król uśmiecha się do mnie, ilekroć mnie widzi.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/108
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 108 —