Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   102   —

— Pojmujesz że o tej godzinie nie otworzą mi bramy zamkowej, a na gałęzi spać nie mogę; bo zaręczam, chyba tylko papuga utrzymać się na niej potrafi.
— Ale ja, panie Manicamp, nie mogę przeprowadzać przez mur mężczyzny.
— Nie jednego, lecz dwóch — odezwał się drugi głos z bojaźliwym akcentem; łatwo było z niego odgadnąć, że mówiący czuł niewłaściwość swego żądania.
— Mój Boże!.. zawołała Montalais, spoglądając pod kasztan — kto tam do mnie mówi?
— Ja, pani.
— Kto taki?...
— Malicorne, najpokorniejszy sługa.
Malicorne, wymawiając te słowa, z ziemi wspiął się na gałęź, a z gałęzi na mur.
— Panie Malicorne, co robisz?... jak widzę, ci panowie obaj poszaleli.
— O!.. pani, — mówił Malicorne — nie bądź tak okrutną, błagam cię.
— Koniec końców — odezwał się Manicamp — jesteśmy pani przyjaciółmi, a śmierci przyjaciół żądać nie możesz. Skazać nas na spędzenie nocy pod gołem niebem byłoby narażeniem nas na śmierć.
— O!.. — odpowiedziała Montalais — pan Malicorne jest silny i nic mu nie będzie, chociaż spędzi jednę noc pod gołem niebem.
— Dobrze, niech sobie Malicorne robi, co mu się podoba — rzekł Manicamp, — a ja przechodzę.
I, schylając gałęź usiadł przy boku panny de Montalais.
Montalais chciała zepchnąć pana Manicamp; lecz on trzymał się silnie. Walka, trwająca kilka sekund, miała poniekąd stronę malowniczą, z której oko pana de Saint-Agnan odniosło dla siebie korzyść. Ale Manicamp odniósł zwycięstwo. Opanowawszy drabinę, stanął na niej i z grzecznością podał przeciwniczce rękę. Tymczasem Malicorne wpakował się mi kasztan, na miejsce, które przed chwilą zajmował Manicamp,