Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/44

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   44   —

    — Nadaremnie.
    — Jakto nadaremnie?...
    — Ponieważ Jego Wielebności niema w domu.
    — Jego Wielebności niema w domu; a gdzież się podział?...
    — Wyjechał.
    — Wyjechał?...
    — Tak.
    — A dokąd wyjechał?...
    — Ja nie wiem, ale może mówi panu o tem.
    — Jakto?... jakim sposobem mówi?...
    — W tym liście, który mi oddał do pana...
    I wyjął list z kieszeni.
    — Dawaj go, nudziarzu — rzekł d‘Artagnan, wydzierając mu pismo z rąk.
    — A!... rozumiem — mówił dalej d‘Artagnan, spojrzawszy na list biskupa.
    I czytał półgłosem, co następuje:

    Drogi przyjacielu!

    „Ważny interes wzywa mnie do jednej z parafij mojej djecezji. Myślałem, że się zobaczymy przed odjazdem, ale zwątpiłem o tem, przypuszczając, że może dwa, albo trzy dni zabawisz na Belle-Isle z naszym, poczciwym Porthosem.
    „Baw się wesoło, ale nie mierz się z nim przy stole, jest to rada, którąbym dał nawet Athosowi w jego najświetniejszej epoce.
    „Żegnam cię, mój drogi. Wierzaj mi, że bardzo mi przykro nie korzystać z twojego towarzystwa.“
    — A!... to mnie dopiero wykierowano na dudka!... — zawołał d‘Artagnan — ale ten będzie się śmiał szczerze, kto się roześmieje ostatni. Zadrwiono ze mnie jak z małpy, której podano pusty orzech.
    I, uderzywszy w twarz śmiejącego się lokaja, wybiegł z biskupiego pałacu.
    D‘Artagnan udał się na pocztę i tam, wybrawszy konia, przekonał się, że nietylko jelenie szybkiemi są w biegu.