Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/38

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   38   —

    Jeszcze dość wcześnie, jak sadzę. Wyobraź sobie, że nie mogę pozbyć się żołnierskiego nawyknienia wstawania rano.
    — Może chcesz, żebyśmy pojechali?... — zapytał Aramis; — ale zdaje mi się, że jest bardzo wcześnie.
    — Jak ci się podoba.
    — Podobno ułożyliśmy się przejechać konno o godzinie ósmej.
    — Być może, ale tak gorąco pragnąłem cię widzieć, że mówiłem do siebie; im prędzej, tem lepiej.
    — A moje siedem godzin snu?... — rzekł Aramis — one są konieczne i muszę je uzupełnić.
    — Mój przyjacielu, zdaje mi się, że dawniej nie byłeś takim śpiochem, żywy byłeś i nikt nie widział cię w łóżku.
    — Otóż dlatego właśnie teraz lubię dłużej spać.
    — Ale przecież nie dla spania kazałeś mi czekać do ósmej?...
    — Bałem się, abyś ze mnie nie żartował, kiedy powiem ci prawdę.
    — Powiedz więc.
    — Mam zwyczaj mówić pacierze od szóstej do ósmej.
    — Pacierze?...
    — Tak.
    — Nie wiedziałem, że biskupi są tak skrupulatni.
    — Biskupi są obowiązani dawać przykład młodszym.
    — Na Boga!... przyjacielu, to mnie pojedna z waszą wielebnością. Przykład!... brawo!... niech żyje przykład!...
    — Przebacz mi zatem, przyjacielu.
    — Czy mam cię pożegnać?...
    — Potrzebuję skupić ducha, mój drogi.
    — Dobrze, opuszczam cię, ale na prośby poganina, przyjaciela twojego, skróć modlitwy dzisiejsze.
    — Za półtorej godziny...
    — Półtorej godziny nabożeństwa?... A!... mój przyjacielu, pozwól co wytargować.
    Aramis zaczął się śmiać.
    — Zawsześ przyjemny, zawsześ wesoły, zawsześ młody, czyś