Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   280   —

kość dowodzenie moje! Czyż jest ono takiem, jak na człowieka prawego przystoi? Czy nie postępuje szlachetnie? Odpowiedz mi, Wasza Królewska Wysokość, za to, żeś mnie badał tak bezlitośnie.
Książę usiadł i oburącz jął burzyć swoją fryzurę. Przerwał rozmowę, aby tem silniejsze wywrzeć na kawalerze wrażenie swoją oratorską kombinacją, powstał i rzekł:
— Słuchajno, bądź szczerym.
— Jak zawsze.
— Dobrze! Wiesz przecie, żeśmy coś zauważyli z powodu tego dziwaka Buckinghama.
— O! niech Wasza Królewska Wysokość nie obwinia księżnej, albo się zaraz wynoszę. Jakto! do tej zasady książę się uciekasz? do zasady podejrzeń?
— Nie, nie, kawalerze; nie posądzam księżnej; lecz ostatecznie... patrzę... porównywam...
— Buckingham był szaleńcem!
— Słusznie — odparł uspokojony nieco książę — namiętność Buckinghama została dostrzeżona?
— A tak!
— I cóż? czy mówię, że i miłość de Guicha nie uszła uwagi?
— Ależ, Mości książę, znowu wpadasz w to samo; wcale tego nie mówię, ażeby pan de Guiche był pod wpływem namiętności.
— To dobrze! to dobrze!
— Widzi Wasza Królewska Wysokość, iż lepiej było sto razy zostawić mnie w ukryciu, aniżeli z pomocą moich skrupułów tworzyć podejrzenia, które księżna najsłuszniej w świecie poczyta mi za zbrodnię.
— Będąc na mojem miejscu, cobyś w tym razie uczynił?
— Rzecz bardzo rozumną.
— Jaką?
— Nie zważałbym na stowarzyszenie tych nowych epikurejczyków, a tym sposobem umilkłyby plotki.
— Zobaczę, zastanowię się nad tem.