Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   264   —

— Pieniądze te przynosisz dla mnie: przynosisz mi je, bo wiesz, iż jestem w kłopocie. O! nie zaprzeczaj. Zgaduję. Czyż nie znam twojego serca?
— Więc skoro je znasz, widzisz zatem, że ci je oddaję.
— A! zgadłem!... — zawołał Fouquet. O! pani, nie dałem ci nigdy powodu, aby mnie tak znieważać.
— Znieważać?... pana?... — odparła, blednąc. — Mówisz, że mnie kochasz? W imię tej miłości, żądałeś ode mnie dobrej sławy, czci mojej? A gdy oddaję ci pieniądze, odmawiasz!
— Margrabino, margrabino, wolno ci było zachować to, co nazywasz twoją czcią i dobrą sławą. Zostaw mi więc swobodę, abym swojej oszczędził. Zostaw mnie mojemu upadkowi, dozwól, niech padnę pod ciężarem otaczających mnie nienawiści, moich własnych wyrzutów sumienia nawet, pod ciężarem błędów, które popełniłem; lecz, na imię Boskie, margrabino, nie zabijaj mnie tym ostatnim ciosem.
— Ofiarowałam ci przyjaźń moją, panie Foquet.
— Tak, pani i nic więcej.
— Czyż nie postępuję, jak przyjaciółka?
— Bez wątpienia.
— A pan odrzucasz ten dowód przyjaźni mojej?
— Odrzucam.
— Spójrz na mnie, panie Fouquet. — Oczy margrabiny rzucały płomienie. — Miłość moją ci ofiaruję.
— O! pani — odezwał się Fouquet z westchnieniem niedowierzania.
— Słuchaj, kocham cię oddawna; kobiety również, jak i mężczyźni mają swoje urojone drażliwości. Kocham cię już oddawa, lecz nie chciałam ci tego mówić.
— O!... — z głębi piersi westchnął Fouquet, składając jak do modlitwy dłonie.
— A teraz mówię ci to. Na klęczkach tej miłości żądałeś, odmówiłam ci; zaślepioną byłam, jakim ty jesteś obecnie. Masz więc miłość moją.
— Tak, lecz samą miłość jedynie.
— Miłość, siebie i życie moje! wszystko! wszystko! wszystko!