Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   228   —

tagnanem!.. Jakże się miewa ten drogi naszemu sercu przyjaciel?...
— Wyśmienicie.
— I cóżeś mu jeszcze mówił, panie Baisemeaux?..
— Mówiłem mu jeszcze, — kończył gubernator, niczego się nie domyślając, — mówiłem mu, że za dobrze karmię swoich więźniów.
— Iluż ich masz?... — od niechcenia zapytał Aramis.
— Sześćdziesięciu.
— E!... e!... liczba dość okrągła!...
— A!.. monsiniorze, niegdyś były takie lata, że po dwustu ich było.
— W każdym razie, jest ich conajmniej sześćdziesięciu. Niema na co jeszcze narzekać!...
— Zapewne, że nie, gdyż każdemu innemu, a nie mnie, każdy z nich przynosićby powinien po sto pięćdziesiąt pistolów.
— Sto pięćdziesiąt pistolów!...
— Zechciej pan policzyć; za księcia z krwi królewskiej, naprzykład, mam dziennie pięćdziesiąt liwrów.
— Tylko że takiego więźnia nie masz, o ile mi się zdaje, — z lekkiem drżeniem w głosie przemówił Aramis.
— Nie, dzięki Bogu!... chciałem powiedzieć, na nieszczęście.
— Na nieszczęście?...
— Bez wątpienia, wtedy bowiem opłacałaby się moja posada.
— To prawda.
— Za każdego marszałka Francji trzydzieści sześć.
— Lecz i marszałków nie masz pan w tej chwili, nieprawdaż?
— Niestety!... nie mam, wprawdzie generałowie dywizyj i brygady liczeni są po dwadzieścia cztery liwry, ale jest ich tutaj tylko dwóch.
— A!.. a!...
— Po nich jeszcze pozostają radcowie parlamentu, którzy mi przynoszą piętnaście liwrów.
— A ilu ich masz?...
— Czterech.
— Nie wiedziałem o tem, że radcowie dają taki dochód.