Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   190   —

— Mówiłem ci, że zastanowiłam się nad wszystkiem.
— Książę jest cudzoziemcem... ma misję, która go czyni nietykalnym, a z Vincennes blisko do Bastylji.
— Co mnie to wszystko obchodzi?...
— Ale dlaczego go wyzywasz?... cóż ja mam mu powiedzieć?
— Bądź spokojny, on nie będzie o to pytał... Tak ja jemu muszę stać na zawadzie, jak on mnie; tak musi mnie nienawidzieć, jak ja jego. Proszę cię idź do księcia, a jeżeli potrzeba, abym go miał błagać, by przyjął me wezwanie, i to uczynię.
— To daremne. Książę prosił mnie, abym u niego był. Pewnie teraz jest na górze u króla... Idźmy obaj... Wyprowadzę go na galerję, ty pozostaniesz na stronie, dwa razy wystarczą.
— Dobrze, wezmę z sobą pana de Wardes.
— Dlaczego nie pana de Manicamp. De Wardes wszędzie sam za nami trafi.
— Masz słuszność.
— A czy on nie wie o niczem?
— Zupełnie: czy zawsze z nim jesteś zdaleka?...
— Nie mówił ci?...
— Nic a nic.
— Nie lubię tego człowieka, a że go zawsze nie lubiłem, rzecz więc prosta, iż nie jestem z nim ani lepiej ani gorzej, niż dawniej.
— Skoro tak, to jedziemy.
Wszyscy czterej wsiedli do karety, która czekała na dziedzińcu.
— Przybywszy do galerji jaśniejącej światłem, gdzie najpiękniejsze i najznakomitsze damy dworskie snuły się w płomienistej atmosferze, Raul nie mógł się powstrzymać od spojrzenia na Ludwikę, która wśród swoich towarzyszek zachwycała się orszakiem króla, jaśniejącym od djamentów i złota. Mężczyźni stali, tylko król siedział. Raul spostrzegł Buckinghama. Stał on o dziesięć kroków od księcia orleańskiego w gronie Francuzów i Anglików, podziwiających bogactwo jego stroju. Wiele osób przypominało sobie jego ojca, a porównania