Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   142   —

Hrabia zbliżył się do przyjaciela i serdecznie go uściskał.
Bragelonne wyszedł z namiotu krokiem powolnym, miarowym jak człowiek, pragnący widzieć, a nie być widzianym.
Ukryty w miejscu, z którego cały plac mógł obejmować, widział, jak firanki namiotu hrabiego de Guiche poruszają się i odchylają.
Za firankami nieznacznie rysowała się postać hrabiego, którego oczy oświetlone słabą jasnością, błyszczały, wlepione w mieszkanie księżniczki.
Lecz nie sami Guiche i Raul nie spali: okno jednego z domów, wychodzących na plac, było także otwarte. Było to okno domu, zajmowanego przez Buckinghama.
Przy świetle, wymykającem się z tego okna, widać było postać księcia, który, wsparty na poręczy, okrytej aksamitem, przesyłał do balkonu swoje modły i rojenia miłosne.
Bragelonne nie mógł się wstrzymać od śmiechu.
— O!... biedne serce, jak je oblężono — rzekł, myśląc o księżniczce.
Następnie, zwracając myśl do księcia, dodał:
— Strach doprawdy mężowi, na szczęście, że jest księciem i ma wojsko dla upomnienia się o swoje prawa.
Przez jakiś czas podglądał Bragelonne ruchy dwóch wzdychających i słuchał chrapania Manicampa, który spał z taką dumą, jakby miał na sobie niebieską, a nie fjoletową suknię. Nasyciwszy się dumaniem nocnem, powrócił spać do swojego namiotu z myślą, że może na jego bożyszcze w zamku Blois równie zawistnie zwracają się oczy.
— Ale czyż panna de Montalais nie jest tam silną strażą — rzekł głośno, wzdychając.