Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   138   —

— O!... panie de Bragelonne — mówił książę głosem stłumionym, ręką dotykając szyi — widzisz, że umieram.
— Gdyby się teraz to przytrafiło — odrzekł Raul ze zwykłą zimną krwią, — uważałbym to za szczęście, bo taki wypadek uchroniłby od wszystkich żarcików, ciebie, panie, i te znakomite osoby, które kompromitujesz.
— Ach!... masz pan słuszność — odrzekł zrozpaczony młodzieniec, — umrzeć!... tak, lepiej umrzeć, niż tyle cierpieć.
I dotknął ręką sztyletu, którego rękojeść ozdobiona była drogiemi kamieniami.
Raul oderwał mu rękę.
— Panie — rzekł — jeżeli się nie zabijesz, popełnisz śmieszność; jeżeli zaś odbierzesz sobie życie, splamisz swoją krwią suknię weselną księżniczki angielskiej.
Buckingham milczał przez chwilę. W tym czasie widać było, jak usta jego drżały, oczy rzucały niepewne spojrzenia, wyglądał jak obłąkany.
Nagle zawołał:
— Panie de Bragelonne, nie znam szlachetniejszego od ciebie człowieka; jesteś godnym synem najzacniejszego szlachcica, jakiego znam na ziemi. Zajmij pan swoje namioty.
I objął ramionami szyję Raula.
Wszyscy obecni, oczarowani tym niespodziewanym widokiem, zaczęli klaskać w ręce i wykrzykiwać radośnie.
Hrabia de Guiche zkolei uścisnął Buckinghama, może niebardzo chętnie, ale go uściskał.
Było to jakby danie znaku do powszechnej radości. Anglicy i francuzi którzy dotąd patrzyli na siebie z pod oka, pobratali się prawie w tej chwili.
Jednocześnie nadszedł orszak księżniczek, który, gdyby nie Bragelonne, zastałby walczących i kwiaty krwią zalane.
Na widok chorągwi, wszystko się uspokoiło.