Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   52   —

królewscy prędko pobratali się przy butelce wina z żołnierzami księcia pana, nieznajomy przecisnął się przez tłumy służby, przybył przed dwór i wszedł aż na schody, prowadzące do pokojów kardynała.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa, ruch licznej służby i paziów oraz mnóstwo świateł, błyszczących w oknach, sprowadziły go tutaj.
Na pierwszym zaraz stopniu zatrzymał go głos muszkietera, stojącego na straży.
— Hej!... dokądże to, przyjacielu?
— Do króla — odrzekł nieznajomy dumnie i spokojnie.
Muszkieter przywołał jednego z oficerów Jego Eminencji, który tonem, używanym przez urzędników biurowych, względem ludzi, zgłaszających się z prośbami, raczył wyrzec słowa:
— Drugie schody, naprzeciwko.
I, nie zajmując się więcej nieznajomym, dalej prowadził przerwaną na chwilę pogadankę z kolegami. Nieznajomy, nie odpowiadając nic, skierował się ku wskazanym schodom. Po tej stronie nie było ani wrzawy, ani świateł. W ciemności dostrzec można było żołnierza na straży, przesuwającego się jak cień, powoli i spokojnie.
Ptanowała tu taka cisza, iż można było słyszeć wyraźnie jego kroki, oraz odgłos ostróg, szczekających na posadzce, ułożonej z tafli kamiennych. Żołnierzem tym był jeden z owych dwudziestu muszkieterów, pełniących służbę przy królu.
— Kto idzie?... — zawołał muszkieter.
— Przyjaciel — odrzekł nieznajomy.
— Czego żąda?...
— Widzieć się z królem.
— Król się już spać położył.
— Nic nie szkodzi, muszę z nim mówić!...
— A ja powiadam, że to niemożebne.
Muszkieter poparł słowa swoje groźnem dobyciem szpady: nieznajomy jednak nie ruszył się z miejsca, jakby mu nogi wrosły w ziemię.
— Panie muszkieterze... — rzekł — jesteś szlachcicem?...