Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   328   —

wstanie zbrojne!... Gdyż w istocie pan Fouquet zrobił powstanie zbrojne? I kiedy król ma tylko niepewne podejrzenie, że pan Fouquet knuje coś skrycie, to ja wiem, i mogę tego dowieść, że pan Fouquet kazał przelewać krew poddanych królewskich.
Teraz, widząc to wszystko, milczę, więc chyba moje czułe serce nie może zrobić więcej wzamian za grzeczny postępek pana Fouqueta, za zaliczkę piętnastu tysięcy franków, za pierścień, wartujący tysiąc pistolów i, za uśmiech, w którym było pół goryczy i pół uprzejmości?... Ja przecież ratuję mu życie. Spodziewam się jednakże, mówił dalej muszkieter, że teraz to głupie serce zamilknie, i że już na piękne skwitowało się z panem Fouquet. A więc w tej chwili król jest mojem słońcem, a ponieważ moje serce skwitowało się już z panem Fouquet, przeto biada temu, kto wejdzie w drogę mojemu słońcu. Naprzód zatem, naprzód!... Za Jego Królewską Mość Ludwika XIV-go.
Powyższe rozumowania były jedynemi zaporami, które mogły zwolnić nieco pośpiech podróży d‘Artagnana. Teraz, gdy je ukończył, przyspieszył biegu konia. Ale chociaż koń Zefir był doskonały, nie mógł pędzić bezustannie. Nazajutrz po wyjeździe z Paryża, zostawił go d‘Artagnan w Chartres u właściciela pewnego hotelu, swego dawnego znajomego. Od tej chwili nasz muszkieter odbywał podróż na koniach pocztowych. Dzięki temu rodzajowi jazdy przebiegł spiesznie odległość od Chartres do Chateaubriand. W tem ostatniem mieście, zanadto jeszcze oddalonem od morza, aby nasuwało podejrzenie, że d‘Artagnan udaje się ku morzu, i zanadto odległem od Paryża, aby ktoś przypuścił że z niego przybywa posłaniec Jego Królewskiej Mości Ludwika XIV-go, którego d‘Artagnan nazwał swojem słońcem, nie przeczuwając, że król weźmie kiedyś tę planetę za swoje godło — zakupił nasz podróżny szkapę najbiedniejszej postaci, której żaden oficer kawalerji nie odważyłby się dosiąść z obawy, aby nie ubliżył swojej godności. Prócz maści przypominała ona bardzo d‘Artagnanowi owego konia koloru pomarańczowego, na którym niegdyś z domu wyru-