Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T1.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ XLIV.
NIECH ŻYJE COLBERT!

Plac Greve okropnie przedstawiał się w tej chwili.
Jak okiem sięgnąć, żywa fala głów ludzkich, kołysała się niby kłosy zboża na niwie.
Chwilami szum jakiś niewytłomaczony, hałas, dolatujący z oddali, chwiał głowami ludzkiemi i zapalał płomienie w tysiącach oczu.
Niekiedy znów odepchnięty tłum wzbierał, jak fale oceanu, i na podobieństwo przypływu, toczył bałwany od brzegów do środka, uderzając o zastęp łuczników, otaczających szubienicę.
Wtedy halabardnicy tłukli drzewcami po głowach i plecach zuchwałych; zdarzało się, że i żelazo było w robocie... wtedy pusta tworzyła się na chwilę dokoła straży przestrzeń.
Z wysokości swego obserwatorium, panującego nad placem, d‘Artagnan ujrzał z prawdziwą przyjemnością, że muszkieterowie i gwardziści w tłum zamięszani, wyśmienicie dawali sobie radę, za pomocą kułaków i rękojeści szabli. Zauważył nawet, iż udało im się, ze zręcznością i wprawą szeregowców, zgromadzić razem, i że oprócz kilkunastu zabłąkanych tu i owdzie, całą gromadą zajęli miejsce w bliskości okna.
Nietylko jednak na muszkieterów i gwardję d‘Artagnan zwracał uwagę. Dokoła szubienicy, a głównie przy wejściu pod arkady Ś-go Jana, burzył się tłum zajadły; fizjognomje zuchwałe, postawy odważne, odróżniały się pośród obojętnych widzów; zamieniano znaki, ściskano się za ręce.