Pięćdziesiąt zebranych, osób oczekiwało ukazania się pana intendenta. On zaś nie pomyślał nawet o zmianie stroju, wyskoczył z karety i prosto z przedpokoju udał się do salonu, gdzie przyjaciele jego i znajomi zabawiali się rozmową. Starszy kamerdyner zamierzał właśnie podawać kolację; opat Fouquet wyglądał niecierpliwie ukazania się brata, a tymczasem starał się godnie czynić honory domu. Przybycie nadintendenta wywołało szmer radosny i przyjacielski. Fouquet, pełen ugrzecznienia, dobrego humoru, dowcipu, lubiany był ogólnie przez poetów, artystów i wyższy świat finansowy.
Fouquet zasiadł do stołu i wesoło przewodniczył zebraniu. Opowiadał la Fontainowi wyprawę Vatela. Pelissonowi opowiedział awanturę Mennevilla i historję o chudem kurczęciu, w ten sposób, aby ją słyszeli wszyscy siedzący u stołu.
Wesołość się wzmogła, śmiechy, żarty, dowcipy strzelały, pobudzone opowiadaniem, gdy naraz ucichły, powstrzymane poważnym i smutnym gestem Pelissona.
Pellisson głos zabrał:
— Mówią zatem o panu Colbert?...
— Dlaczegóżby nie mieli mówić — odparł Fouquet — jeżeli jest prawdą, że król zrobił go swoim intendentem!...
Zaledwie Fouquet z wyraźnym naciskiem powiedział te słowa zaraz krzyk się podniósł do koła.
— Ten skąpiec!... — rzekł jeden.