Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ruchach. Może to matka pana Cavalcantiego? Ale wracajmy do tego, coś nam mówił o Walentynie?...
— A prawda. — Otóż jestem niesłychanie ciekawy, dlaczego to pani de Villefort nie pokazuje się nigdzie?
— Biedna kobieta — rzekł Debray — zapewne jest ona zajęta destylowaniem wody melisowej albo rozwiązywaniem innych zagadnień chemicznych podobnego rodzaju. Czy wiecie, że ona na te zabawki chemiczne wydaje do pięciu tysięcy franków rocznie? Bardzo żałuję, iż jej tutaj niema, lubię ją bowiem bardzo.
— A ja wprost przeciwnie — odezwał się Chateau Renaud — nienawidzę jej i tylko instynktownie, ponieważ bynajmniej nie mam do tego żadnych uzasadnionych przyczyn. Wracajmy jednak do tego, o czem mówiliśmy przedtem.
— Chcesz pomówić o tych tak bardzo licznych wypadkach nagłych śmierci w domu de Villefortów? — zapytał Beauchamp. — Otóż czy chcecie wiedzieć, co mi mówiła nie dalej jak wczoraj pani ministrowa, żona mego bezpośredniego szefa? Powiedziała mi ni mniej ni więcej, tylko to, że w domu pana prokuratora królewskiego przebywać musi jakiś wielki morderca, truciciel.
Debray i Chateau Renaud spojrzeli na siebie, bo zdanie takie im już na myśl przychodziło.
— I któżby mógł być tym zbrodniarzem?
— Edwardek, naturalnie!
Nagły wybuch śmiechu przerwał mowę dziennikarzowi.
— Ależ to żart!... zawołali Debray i Chateau Renaud jednocześnie.
— Wcale nie żart — tonem zupełnie serjo odpowiedział Beauchamp. — Cała służba Villefortów jest tego zdania. Edwardek — to dziwne dziecko! Jeżeli kocha kogo, to może jedynie matkę, lecz dlatego zapewne, że ta mu na wszystko pozwala. Poza nią — nienawidzi wszystkich, wszystkim stara się dokuczyć. Jest to mały Neron i Kaligula w jednej osobie. Stara się niszczyć dookoła siebie wszystko. Raz potruł wszystkie kaczki i łabędzie w ogrodzie. Łowi ptaki w sidła, by im obrywać ko-