Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze będzie dobrze. Mój możny opiekun ma dwa sposoby uwolnienia mnie: albo złotem przekupi dozorców i tem umożliwi mi ucieczkę, albo też za pomocą tego samego złota zniewoli sędziów, by mnie uniewinnili“.
Jak widzimy, Benedykt nie był z gatunku tych słabych, którzy odrazu tracą nadzieję.
Benedykt nie tracił jej nigdy.
Gdy wyszedł z celi, odrazu zastanawiać się zaczął, kto mógł przyjść do niego? Nie sędzia śledczy, bo byłoby to zbyt prędko... nie dyrektor więzienia?... bo z jakiej racji... i nie adwokat, bo go nie miał przecież... A więc ów opiekun napewno, lub też ktoś przez niego przysłany.
W sali rozmów ujrzał, ku swemu zdziweniu, posępną postać pana Bertuccia, który z tępym bólem spoglądał na kraty i na wchodzącego więźnia.
— A!... zawołał ten ostatni, gdy się znalazł przy kracie.
— Jak się masz, Benedykcie — odpowiedział cicho intendent hrabiego Monte Christa.
— Pan tu! — zawołał zbrodniarz z przestrachem.
— Więc poznajesz mnie? — biedne moje dziecię!
— Cicho!... tylko cicho — odpowiedział Benedykt, który wiedział doskonale jak bardzo ostry słuch mają ściany rozmównicy — na miłość Boską, nie mów pan tak głośno.
— Chciałbyś może porozmawiać ze mną na osobności? A więc dobrze.
I po tych słowach Bertuccio pokazał dozorcy rozkaz głównego naczelnika więzień, zezwalający panu takiemu to, a takiemu, na widywanie się z więźniami sam na sam.
Benedykt na ten widok, aż podskoczył z radości.
— Oto — powiedział sobie — jeszcze jeden dowód potęgi mego opiekuna, którego mój przybrany ojciec jest posłannikiem tylko.
Dozorca udał się do wyższej władzy z zapytaniem, jak ma sobie postąpić w tym wypadku, a następnie przeprowadził Bertuccia i Benedykta do pustego pokoju, a gdy ci weszli, zamknął drzwi za nimi, pozostając na korytarzu.