Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Monte Christo w paru skokach wbiegł na pierwsze piętro i zatrzymał się przed drzwiami gabinetu Morrela. Schylił się, chcąc zajrzeć do pokoju przez dziurkę od klucza, lecz nic nie zobaczył, gdyż drzwi z tamtej strony osłaniała portjera, nacisnął klamkę, — okazało się wtedy, iż drzwi były zamknięte na klucz.
Niepokój w sercu Monte Christa potęgował się z każdą chwilą; był on do tego stopnia wielki, iż rumieńce wystąpiły na twarz tego człowieka, z pozoru zimnego, jak głaz.
— Co tu robić? — rzekł sam do siebie — czy dzwonić?... Nie, częstokroć bowiem świadomość, iż ktoś nadchodzi, przyspiesza okropny czyn ludzi, znajdujących się w podobnem, jak Maksymiljan, podnieceniu.
I Monte Christo zadrżał na samą tę myśl.
Że zaś błyskawicowo zawsze spełniał decyzje, jakie w myśli jego powstały, uderzył jakby piorunem w matowe tafle szklanne, w górnej części drzwi umieszczone, uniósł ku górze zasłonę i ujrzał tym sposobem Morrela siedzącego przy biurku i zajętego pisaniem.
Młodzieniec zerwał się na odgłos zbitej szyby.
— Ach, przepraszam cię bardzo za uczynioną szkodę — rzekł hrabia — jakiż ze mnie niedołęga! Poślizgnąłem się jednak w chwili, gdy się zbliżyłem do twoich drzwi, no i łokciem wybiłem szybę. Przebacz mi to, choćby ze wględu na przysłowie, które mówi: „gdzie się tłucze, tam się szczęści“.
Mówiąc to, bez żadnych dalszych ceregieli sięgnął ręką do klucza, otworzył sobie drzwi i wszedł do pokoju.
Morrel powitał gościa z widocznem ociąganiem się. Postąpił wprawdzie parę kroków naprzód, nie tyle jednak dla przyjęcia, jak raczej — w chęci zastąpienia mu drogi.
— Nie moja to wina — mówił żartobliwie Monte Christo, rozcierając sobie niby łokieć — lecz raczej twoich służących, którzy nazbyt już starannie froterują posadzki, iż lśnią się jak zwierciadła.
— Zraniłeś się pan? — zapytał chłodno Morrel.