Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem de Villefort wpadł do pana d‘Avrigny.
— A... to pan — rzekł ten, gdy go zobaczył.
— Tak, to ja — jęknął de Villefort, zamykając drzwi za sobą — przychodzę znów do ciebie i zapytuję, czy tylko sami jesteśmy? Doktorze, mój dom jest przeklęty!
— Czyżby? — zapytał doktór z pozorną obojętnością, głęboko jednak wzruszony w gruncie rzeczy — więc może znów ktoś u ciebie zachorował?
— Tak jest — zawołał Villefort, szarpiąc włosy z rozpaczy — tak jest!
— Wszak ci to przepowiedziałem — wyraził naprzód wzrok doktora.
— Któż ma tam umrzeć teraz? — powiedział. — Jakaż nowa ofiara oskarżać cię ma teraz przed Bogiem za twą grzeszną słabość?
Bolesne łkanie wydobyło się z piersi Villeforta, zbliżył się do lekarza, ujął go za rękę i rzekł:
— Walentyna! na nią teraz kolej nadeszła!
— Walentyna? — zawołał d‘Avrigny, przejęty boleścią.
— Widzisz — ponuro odpowiedział Villefort — widzisz, że się omyliłeś, rzucając na nią tak straszliwe podejrzenia. Idźże teraz do niej, leżącej na łożu boleści i błagaj ją, aby ci przebaczyła.
— Jeżeli ją tylko przy życiu zastanę, bo śmierć w twym domu uderza jak piorun, panie prokuratorze królewski. Aczkolwiek na nic się to zda, jednakże idę.
— Teraz, doktorze, nie będziesz miał możności czynienia mi zarzutów, iż jestem powolny. Już ja odnajdę mordercę i ukarzę go strasznie, przysięgam.
— Postarajmy się naprzód wyrwać ofiarę z jego szponów, potem dopiero pomyślimy o zemście. Jestem już gotów do wyjścia.
I kabrjolet powiózł go teraz z powrotem, lecz już wraz z doktorem.
W tej samej chwili Morrel wysiadł przed domem hrabiego. Był na szczęście u siebie i pracował nad jakiemiś raportami