Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak się masz! — rzekł z wytworną grzecznością — dobry wieczór ci, panie de Morcef.
I twarz tego człowieka, wyrażała spokój zupełny.
Natomiast Morrel przybladł nieco, przypomniał sobie list, jaki otrzymał od Morcefa z prośbą, by zechciał być w teatrze, to też zrozumiał odrazu, iż tu nastąpić ma starcie, mogące być okropne w skutkach.
— Nie przychodzimy tu bynajmniej dla mówienia sobie obłudnych grzeczności — odpowiedział młodzieniec — lecz chcemy cię prosić, panie hrabio, byś się zechciał wytłumaczyć z pewnych rzeczy.
— Ja mam się tłumaczyć?... i to w dodatku w teatrze — rzekł na to hrabia tonem tak spokojnym, iż ujawnił tym, jak bardzo panuje nad sobą — aczkolwiek jestem niezbyt dobrze obznajomiony ze zwyczajami paryżan, nie przypuszczałem jednak, by można swobodę swych poczynań posuwać aż tak daleko.
— Gdy jednak ktoś się w domu zamyka, broniąc dostępu do siebie całemi kohortami służby, wykręcając się tem, że się kąpie, załatwia swe sprawy religijne z księżmi, je obiad, lub śpi w łóżku, to — mimo chęci i dobrych obyczajów, musimy go niepokoić tam, gdzie szczęśliwa okazja spotkać go pozwala.
— Mnie nie tak znów trudno zastać w domu. Jeszcze wczoraj, jeżeli mnie pamięć nie myli, byłeś przecież, wicehrabio gościem w moim domu?
— Wczoraj jeszcze, tak, prawda, byłem gościem pana, lecz tylko dlatego, że nie wiedziałem jeszcze, kim jesteś istotnie!
Morcef te ostatnie słowa wypowiedział głosem do tego stopnia podniesionym, że w teatrze zaczęto już na nich zwracać uwagę.
— Ależ panie — powiedział Monte Christo bez najmniejszego, pozornie przynajmniej, wzruszenia — chyba zmysły tracisz?
— Na tyle przytomny jestem w każdym razie, iż jestem zdolen ocenić całą przewrotnoć pańską — zakrzyknął Albert jeszcze gwałtowniej.