Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bądź pewien, że za żadną nie będę miał do ciebie żalu.
— A więc mam wrażenie, że ten twój pan Bertuccio musi już być człowiekiem bardzo bogatym.
— Mylisz się, hrabio, mylisz się gruntownie. Jestem pewien, że gdybyś przetrząsnął wszystkie jego kieszenie, wszystkie kasy i wszystkie banki na świecie, to nie znalazłbyś w nich nigdzie jednego luidora.
— Wybacz, hrabio, lecz jest to niemożliwe.
— Ja też cudów żadnych nie czynię. U mnie na pierwzsem miejscu są zawsze cyfry i zimna rachuba. Że intendenci kradną — to nie nowina. A dlaczego kradną?
— Bo to daje im możność zebrania sobie majątku — to raz, a następnie, że złodziejstwo leży w naturze człowieka, każdy więc kradnie, jeżeli tylko ma możność rabowania, zwłaszcza, gdy nie czuje nad sobą żadnej kontroli.
— Mój pan Bertuccio żadnej nie ma nad sobą kontroli — to prawda. Lecz nie miałby żadnej w tem korzyści, by kraść, a więc nie kradnie. Każdy inny intendent — kradnie, lecz dlaczego? — bo ma żonę, dzieci, ma wielkie wymagania, które z czasem coraz to większe się stają, nakoniec dlatego, że nie jest nigdy pewien, jak długo przebywać będzie u swego pana, więc pragnie sobie zabezpieczyć przyszłość. Z moim Bertuccim jest najzupełniej inaczej. Jest sam jeden na świecie, zaś na zaspokojenie swych potrzeb bierze tyle, ile sam zapragnie, że zaś jego potrzeby są bardzo małe, ergo... Jest nakoniec pewien, że ja go nigdy nie odprawię.
— Skądże ta pewność?
— Bo wie, że ja lepszego od niego nie znajdę, zaś on sam odejść ode mnie nie poważy się nigdy, ponieważ wie, że jestem panem jego życia i śmierci.
— Więc ty, hrabio, w każdej chwili mógłbyś ukarać pana Bertuccia śmiercią?
— Tak — spokojnie odpowiedział Monte Christo.
Są słowa, które zamykają rozmowę, jak żelazo drzwi. Wyrazem takiej siły było „tak“ hrabiego.