Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie Morrelu, dziadek mój w ciągu ostatnich trzech dni bardzo wiele mi powiedział i dziś kazał poprosić pana do siebie, bym mu wszystko słyszane powtórzyła.
— Słucham z największą uwagą — odpowiedział młodzieniec.
Walentyna spuściła oczy, słodką to zdało się być dla Morrela przepowiednią. Walentyna tylko w szczęściu okazywała się słabą.
— Dziadek mój chce ten dom opuścić — rzekła — Wawrzyniec już się zajął wynalezieniem jakiegoś przyzwoitego apartamentu.
— Lecz ty, pani, która dla pana Noirtiera stałaś się tak nieodzowną?
— Ja mego dziadka nie opuszczę, to już rzecz zdecydowana pomiędzy nim a mną. Zamieszkam przy dziadku bez względu na to, czy uzyskam zezwolenie mego ojca czy nie. Następnie mam panu powiedzieć, że za dziesięć miesięcy staję się pełnoletnią, to znaczy, iż będę wtedy panią swej woli, posiadając przy tem swój własny, niezależny od nikogo majątek. Gdy to nastąpi, wtedy...
— Cóż wtedy?
— Wtedy, za pozwoleniem mego drogiego dziadusia, dotrzymam panu obietnicy.
Walentyna te ostatnie słowa wymówiła tak cicho, że ledwie je Morrel dosłyszał.
— Wszak takie były twoje myśli, dziaduniu — zwróciła się do starca z zapytaniem zarumieniona dzieweczka — Dziaduś mówił jeszcze, iż może mnie pan teraz tutaj, w tym pokoju widywać od czasu do czasu. Odtąd tedy, mój przyjacielu, zaprzestać musimy wszelkich nieroztropności; dziaduś mój prosi, byś nie narażał tej, która od dziś uważa się za twą formalną narzeczoną, przeznaczoną nosić z godnością twe nazwisko.
Morrel położył rękę na sercu.
Noirtier spoglądał na te dzieci swe z czułością. Stojący w głębi Wawrzyniec, przed którym niczego nie ukrywano, uśmiechał się tylko, ocierając pot z czoła.