Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy Franciszek skończył to przerażające dla syna czytanie, Walentyna była zalana łzami, Villefort zaś, cały drżący, usiłował wzrokiem błagalnym wyprosić na nieugiętym starcu, ażeby powstrzymał piorun, mający uderzyć za chwilę.
Po chwili ciszy, przerwać której nikt nie miał odwagi, odezwał się d‘Epinay do Noirtiera:
— Panie, ponieważ cała ta straszna tajemnica jest ci wiadoma niewątpliwie w najdrobniejszych szczegółach, nie odmawiaj mi ostatniej i jedynej pociechy i powiedz nazwisko prezesa klubu, aby było mi wiadome: kto jest zabójcą mego biednego ojca?
Villefort, obłąkany prawie, niepewną ręką szukać zaczął klamki u drzwi, by uciec, nie widzieć, nie słyszeć. Walentyna, która niejednokrotnie widziała na ręku dziadka dwie blizny po ranach szpadą zadanych, nagłym ruchem w tył się cofnęła.
— Dobrze — wyraził wzrok Noirtiera.
— O pani — zawołał wtedy Franciszek — pomóż mi zrozumieć, udziel mi swej pomocy, bym mógł poznać prawdę.
Noirtier utkwił wzrok w słowniku.
D‘Epinay z nerwowem drżeniem wziął foljał do ręki i wymienił kolejno głoski alfabetu, aż do „J“.
Przy literze tej starzec przymknął oko.
Walentyna skamieniała wprost ze zgrozy, rękoma zakryła oczy.
Franciszek przesuwać zaczął tymczasem palcem z góry na dół, po kartkach słownika, gdy doszedł do wyrazu „Ja“ — starzec zamknął oko.
— Ty, panie! — zawołał Franciszek, chwytając się rękoma za włosy — ty, panie, byłeś prezesem klubu bonapartystów i ty zabiłeś mego ojca?
— Tak — powtórzyło oko starca.
Franciszek padł na krzesło, z resztek sił wyzuty, zaś de Villefort otworzył drzwi i wyszedł przez nie spiesznie, ponieważ ogarnął go lęk, aby nie zagasił resztki życia, tlejącej w sercu straszliwego starca.