Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że cię tam zaprowadzę, lecz to, iż będę musiała się oddalić od zwłok mojej biednej babki.
Wstała z klęczek i wyszła na korytarz, wskazując drogę Morrelowi! gdy się znaleźli w przedpokoju, prowadzącym do dalszych pokojów Noirtiera, ujrzeli tam jeszcze czuwającego starego sługę.
— Wawrzyńcze — rzekła Walentyna — zamknij drzwi i nie wpuszczaj nikogo.
Następnie weszła do pokoju dziadka, prowadząc za sobą Morrela.
Noirtier siedział w swym fotelu; gdy ujrzał wchodzącą wnuczkę, radość zabłysła w jego oku.
— Drogi dziadku — rzekła tonem niezwykłej powagi — wiesz już zapewne, że babka moja umarła przed paroma godzinami i że teraz z liczby tych, którzy mnie kochają, ciebie jednego tylko mam.
Wyraz najwyższej czułości zajaśniał w oku starca.
— Tobie jednemu powierzyć mogę teraz wszystkie me smutki i nadzieje.
Paralityk dał znak potwierdzenia, a wtedy Walentyna wzięła Morrela za rękę i przyprowadziła do krzesła chorego.
Starzec z wyrazem zdziwienia spojrzał na nieznanego mu przybysza.
— Przedstawiam ci, dziaduniu, pana Morrela, syna kupca z Marsylji, o którym słyszałeś zapewne.
— Tak jest — przyznał starzec.
— Ogólnie szanowane nazwisko to, tu obecny pan Morrel może sławnem uczynić, ponieważ mając zaledwie trzydzieści lat życia jest już kapitanem Spahisów i oficerem Legji honorowej.
— A teraz się dowiedz, dziaduniu — mówiła dalej Walentyna, klękając przed dziadkiem i wskazując ręką Maksymiljana, — że ja go kocham i że pragnę zostać jego żoną.
A gdyby chcieli mnie zmusić do zaślubienia innnego, to się raczej zabiję, niżbym temu innemu przysięgać miała. Przychodzimy więc do ciebie oboje, byś był nam tarczą i obroną.