Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie odwołuj się, pani, do mnie w tej sprawie, bo ja byłbym w tym wypadku złym sędzią.
— Cóż tybyś mógł w takim razie mi doradzić?
— Walentyno, czy zastanowiłaś się dobrze nad tem, coś mi powiedziała? Czy chcesz istotnie mej rady wysłuchać?
— Bez wątpienia, Maksymiljanie, jeżeli tylko rada ta okaże się do wykonania możliwa dla mnie, — to wierzaj iż pójdę za nią.
— Jestem wolny i mam tyle, iż wystarczy dla nas dwojga, pójdź więc ze mną, a zaprowadzę cię do mej siostry, która, wierzaj, iż jest godna, by była i twoją również siostrą. Pobierzemy się i odpłyniemy do Algieru, do Anglji, do Ameryki... lub też, jeżeli lękasz się podróży, żyć będziemy gdziekolwiek na prowincji, póki przyjaciele nasi nie przezwyciężą oporu twej rodziny, wtedy mielibyśmy możność powrotu do Paryża.
— Spodziewałam się tego, Maksymiljanie, — odpowiedziała Walentyna opuszczając w dół głowę, — szalona jednak jest to rada. To też bez chwili namysłu odpowiem ci na nią: — Nie, Maksymiljanie!... niepodobieństwo, niepodobieństwo!
— A więc raz jeszcze ci powiem, pani: rozsądek jest po twojej stronie.
Morrel słowa te wymówił ze spokojem wprost przerażającym. To też Walentynę ten spokój okropny przestraszył tak bardzo, iż jej wzrok stał się najzupełniej obłąkany. Nie chciała, nie mogła spojrzeć trzeźwo, w głąb wrzącej duszy swego kochanka.
— Co czynić zamierzasz? — zapytała szeptem.
— Chcę panią pożegnać, biorąc na świadka Boga, który czyta w głębi duszy mojej i słyszy słowa moje, iż ci z całego serca życzę, abyś resztki dni życia swego spędziła w szczęściu i spokoju, by ci przytem nigdy, jedna choćby chwila, pamięci o mnie nie zatruła.
— Czy tak? — przytłumionym głosem powiedziała dzieweczka.
— Bądź zdrowa, Walentyno!
Panna de Villefort, słysząc te słowa, wstrząsnęła kratą z taką