Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W chwilę potem ten same drzwi, po przez które wyszedł ów ksiądz, ponownie się otworzyły i na ich progu stanął Monte Christo, z temi na ustach słowy:
— Zechciej wybaczyć mi, kochany baronie, me małe opóźnienie, lecz miałem jakiegoś interesanta, a następnie przywitać się musiałem z dobrym moim znajomym, księdzem Bussonim, który tylko co przybył do Paryża, a którego być może zauważyłeś, jak przechodził przed chwilą?
— Ale o cóż tu idzie? odpowiedział Danglars — to ja raczej winienem prosić o wybaczenie, że pozwoliłem sobie przybyć do hrabiego w nieodpowiedniej chwili.
— Owszem, kochany baronie, jestem ci bardzo rad, siadaj, bardzo cię proszę. Ale cóż ci to jest?... mój Boże! wyglądasz, jakbyś był nie w humorze? I powiem ci, baronie, szczerze, że mnie to przeraża, smutek finansisty bowiem jest jak kometa, zaś te wróżą przecież zawsze nieszczęście.
— Od pewnego czasu, zły los zdaje się mnie ścigać, istotnie, — odpowiedział Danglars.
— Cóż u Boga! Czyżbyś znowu w grze swojej chybił na giełdzie?
— To nie. Na pewien czas bowiem jestem już wyleczony. Złe wieści za to otrzymałem z Tryjestu.
— Czy być może?? Mówisz pan, zapewne, o bankructwie domu Jakóba Manfredi?
— O nim właśnie. A miałem u niego zgórą miljon do odbioru.
— Czy podobna! A to istotnie fatalność.
— Dodaj pan do tego niepowodzenie z pożyczką hiszpańską... Piękny koniec miesiąca!
— To pan istotnie tak dużo straciłeś na tych obligach hiszpańskich?
— Ni mniej ni więcej, tylko siedemkroć sto tysięcy!
— Że to pan, taki gracz wytrawny, dałeś się tak podejść!
— To wina mojej żony. Śniło jej się, że Don Carlos wkroczył do Hiszpanii.
— Czyż był to jednak sen tylko? Przecież nawet urzędowy