Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Winniśmy być tem zachwyceni — rzekł Danglars, wzruszając ramionami.
Pani Danglars milczeniem przyjęła tę wiadomość, przeciągłem, pełnem ironii spojrzeniem obrzuciła tylko męża.
— Ale pan baron nie zdaje się być jakoś w humorze — zrobił uwagę Monte Christo, do pani Danglars się zwracając — czy nie chcą wypadkiem zrobić go ministrem.
— Taki cios, na szczęście, nie grozi mu narazie, przegrał trochę na giełdzie, o ile mi wiadomo.
— Państwo de Villefort — oznajmił Baptysta.
Prokurator królewski, mimo całej mocy panowania nad sobą, widocznie był wzruszony, Monte Christo przy powitaniu wyczuł, że ręka jego drżała.
— Rzecz niewątpliwa, że tylko kobiety są zdolne do władania sobą — pomyślał Monte Christo, patrząc na Danglarsową, która z uśmiechem jak najswobodniejszym podbiegła do przybyłych, by uścisnąć przyjaźnie panią de Villefort — i podszedł do Bertuccia, który wszedł w tej chwili do salonu, szukając go wzrokiem.
— No, cóż mi powiesz, mój mistrzu ceremonji?
— Pan hrabia nie raczył mi zakomunikować, ile osób zasiądzie do stołu.
— Policz pan sam.
— A czy już wszyscy przybyli?
— Wszyscy.
Bertuccio rzucił okiem po salonie, by spełnić polecenie, le od pierwszego rzutu oka cofnął się w tył z lekkim okrzykiem.
— Ach, wielki Boże!
— Co takiego? — zapytał hrabia, który nie spuszczał oka z Bertuccia.
— Ta kobieta! ta kobieta!
— Która?
— Ta w białej sukni, w brylantach cała, blondynka.
— Pani baronowa Danglars. A cóż cię ona może obchodzić?