Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie warto nawet mówić — odpowiedział de Villefort ze spokojem, w którym jednak gorycz przebijała — fakt drobny. Poprostu — niewielka strata pieniędzy.
— Jeżeli tak, to istotnie, strata materjalna musi być dla człowieka tego pokroju co pan, bez znaczenia — odpowiedział Monte Christo. Cóż to znaczy — strata pieniędzy, dla pana, który posiadasz tak znaczny majątek i umysł nietylko głębin pełen, ale i tak wzniosły!?
— To też nie strata pieniędzy mnie poruszyła — dał de Villefort wyjaśnienie — aczkolwiek, bądź co bądź, 900.000 franków jest to suma nie do pogardzenia, więcej mnie boli natomiast niesprawiedliwość, czy fatalność, bo nie wiem nawet, jak nazwać tę potęgę, która mi ciosy wymierza, rani i obraca wniwecz me nadzieje, jak w tym wypadku — wpłynąć chce na przyszłość mej córki. W istocie rzeczy jednak, jest to przedewszystkiem kaprys zdziecinniałego starca.
— Więc to pan Noirtier jest sprawcą tego smutku!... Ależ, o ile mnie pamięć nie myli, mówił mi pan przecież, iż jest on tknięty paraliżem?
— Tak, zapewne, nie porusza się, mówić nawet nie może, lecz mimo to myśli, ma swą wolę i — aczkolwiek w zupełności bezwładny — działa. Przed chwilą właśnie wróciłem od niego, dyktuje on teraz notarjuszowi swój testament.
— Jakto?... Przemówił więc chyba?...
— Wcale nie, co nie przeszkadza, że wyraża swą wolę.
— Jakim więc dziać się to może sposobem?
— Mój ojciec wyraża swe myśli za pośrednictwem oczu, które żyć nie przestały i jest zdolny temi oczami — zabijać nawet.
— Mój przyjacielu — odezwała się pani de Villefort, wchodząc do salonu — zdaje mi się, że na to zło zbyt wielkiemi patrzysz oczyma.
— Pozwoli się pani powitać — przemówił hrabia z głębokim ukłonem.
Pani de Villefort odkłoniła się gościowi z wdzięcznym uśmiechem.