NOIRTIER.
W czasie rozmowy, jaką podaliśmy w poprzednim rozdziale, po odjeździe państwa Danglars z córką, w domu prokuratora zaszły następujące okoliczności:
Państwo Villefort udali się do pana Noirtier. Walentyna wtedy, jak wiemy, bawiła w ogrodzie.
Po przywitaniu się z ojcem, pan de Villefort rozkazał wyjść z pokoju słudze, który od lat kilkudziesięciu pozostawał u niego i oboje zasiedli przy starcu.
Pan Noirtier siedział w wielkim fotelu na kółkach, w którym zwykle spędzał dzień cały.
Jak trup — nieruchomy, żywem i przenikliwem okiem spogladał na swoje dzieci, których ceremonjalny ukłon zapowiadał jakieś urzędowe, nieoczekiwane zamiary.
Wzrok i słuch pozostały mu jeszcze, jak dwie iskry z całej ludzkiej materji, w trzech czwartych częściach należącej już do grobu; jeden tylko z tych dwóch powstałych zmysłów przenikał w zewnętrzne życie, to jest wzrok, podobny do odległego światełka, które w nocy obwieszcza zbłąkanemu podróżnikowi w pustyni, że tam żyje jeszcze istota wśród obszarów milczenia i ciemności.
W czarnem oku starego Noirtiera, ocienionem brwią czarną, gdy reszta włosów długich, na ramiona spadających, pobielała, zebrały się: wszelka energja, siła i rozum, ożywiające niegdyś