Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Maksymiljanie, w takim razie niech ja poznam tego człowieka, by mi powiedział, czy za wszystkie me cierpienia będę kiedyś nagrodzoną trwałą i wielką miłością, czy stanie się ona moim udziałem?
— Droga przyjaciółko, człowiek ten jest ci już znany. Ten sam, który ocalił życie twojej macosze i jej synowi.
— Hrabia de Monte Christo?
— Tak jest.
— W takim razie nie może być on nigdy moim przyjacielem! Za bardzo jest on na to uprzejmy dla mej macochy.
— Co mówisz, Walentyno? Hrabia miałby być przyjacielem twej macochy? Moje serce aż tak bardzo omylićby się miało? Jestem przekonany, Walentyno, żeś w błędzie!
— Ach, Maksymiljanie! Nie wiesz, chyba, że w domu naszym rządzi teraz już nie Edwardek, ale hrabia. Pani de Villefort jest całkowicie pod jego urokiem, zachwyca się nim, podziwia go; uwielbia w nim zbiór wszystkich wiadomości ludzkich. A i ojciec mój go podziwia, mówiąc, że jeszcze nigdy w życiu nie widział, aby jeden człowiek łączył w sobie obok najwznioślejszych myśli, tyle daru wymowy. Nawet Edward, który ze wszystkich szydzi i wyśmiewa wszystkich, przepada za nim, aczkolwiek go się boi.
— Jeżeli tak jest, droga Walentyno, jak mówisz, to wkrótce odczujesz skutki jego obecności. We Włoszech spotkał Alberta de Morcef, jakby tylko po to, aby go wkrótce wyzwolić z rąk bandytów. Poznał panią Danglars — i natychmiast ofiarował jej królewski podarunek. Macocha twoja i twój brat przejeżdżają około jego pałacu, no i jego niewolnik wyrywa ich z rąk nieuniknionej śmierci!
Człowiek ten najwidoczniej posiada nad wypadkami władzę, jest zdolny kierować nimi.
Jego uśmiech — czaruje. Zobaczysz, Walentyno... jeżeli kiedykolwiek uśmiechnie się on do ciebie.
— Ja, mój Maksymiljanie, nie zwróciłam na siebie nawet jego uwagi. Więcej powiem nawet: gdy mnie ujrzy — odwraca oczy. Nie ma więc on tego jasnowidzącego wzroku, jaki