Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bynajmniej. Domyślam się jedynie, iż był to, być może, niejaki lord Wilmor, którego ze słyszenia i z widzenia, znam oddawna, dziwak i filantrop, który nie wierzy we wdzięczność ludzką.
— Boże! — zawołała Julia — w cóż więc wierzy ten nieszczęśliwy człowiek?
— Nie wierzył w uczucie to wtedy przynajmniej, gdy ja o nim słyszałem. Być może jednak że od czasu tego zmienił to swoje przekonanie, przekonał się może, że jednak wdzięczność może czasami gościć w sercach ludzkich?
— Drogi panie — zawołała Julja — jeżeli go poznasz, to go przyprowadź do nas, może się wtedy przekona, że jednak są na świecie ludzie wdzięczni, którzy uczucie to na wieki mieć będą w swych sercach.
Łzy zabłysły w oczach Monte Christo, co go zmusiło ponownie do powstania i przejścia się po salonie.
— Na Boga — powiedział Morrel — jeżeli go znasz, hrabio, to powiedz nam cośkolwiek o tym człowieku, ażebyśmy go mogli odnaleźć.
— Niestety... odparł Monte Christo — jeżeli ów lord Wilmor był istotnie waszym dobroczyńcą, to powątpiewam bardzo, byście kiedykolwiek mogli go poznać. Przed trzema bowiem coś laty widziałem go po raz ostatni. Wyjeżdżał do Indii, czy też do Australii, z zamiarem nie powrócenia już nigdy do Europy.
— Ach, mój Boże! — zawołała Julja i rozpłakała się serdecznie.
— Pani — powiedział Monte Christo bardzo poważnym tonem, pochłaniając jednocześnie wzrokiem sznury pereł spływające po twarzy Julji — gdyby lord Wilmor widział te łzy, jak ja je widzę, możeby pokochał rodzaj ludzki!
I ucałował rękę Julji, czego mu nie broniła, pociągnięta mimowolnie wzrokiem i głosem hrabiego.
— Przecież ten lord Wilmor — powiedziała — musi mieć jakąś rodziną, jakieś miasto, w którem stale zamieszkuje?