Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję, już się zorjentowałem — rozległ się głos, oddaleniem i wichurą przytłumiony.
— Zamykajże prędzej — rzekła Karkontka, nie lubię drzwi otwartych w czasie burzy.
— Zwłaszcza gdy są w domu pieniądze... nieprawdaż? — odpowiedział Kadrus, zamykając drzwi na dwa spusty i ryglując je starannie.
Gdy to uczynił, podszedł z pośpiechem do szafy, z której wyjął worek oraz pugilares i małżonkowie raz jeszcze wzięli się do liczenia pieniędzy.
Nigdy w życiu nie widziałem dwóch podobnych twarzy, tyle się w nich malowało chciwości! Ohydny był zwłaszcza wyraz twarzy Karkontki. Gorączkowe drżenie ożywiało tę napoły martwą twarz, zabarwioną w chwili tej kolorem ołowianym. Oczy gorzały straszliwie.
— Co też tobie przyszło do głowy — przytłumionym rzekła głosem — zapraszać go na noc?
— Cóż takiego?... Żal mi go było, ażeby w taki czas miał wracać do Beaucaire.
— Aha!... rzekła Karkontka z niepodobnym do opisania wyrazem twarzy, — a ja myślałam, że mu to proponowałeś z innych zupełnie przyczyn.
— Kobieto! kobieto! — zawołał Kadrus — co się z tobą stało? Jak mogła ci podobna myśl przyjść nawet do głowy?
— Myśl, myśl... gniewnym głosem zawołała Karkontka — gdybyś był mężczyzną, nie byłby on od nas wyszedł!
— Kobieto, jakżeż ty straszliwie obrażasz Boga! Zastanów się!... Posłuchaj!...
W tej chwili straszliwa, jasnobłękitna błyskawica oświeciła całą izbę i zahuczał grzmot ogłuszający, przewalając się długo w chmurach.
— Jezus, Marja!... krzyknęła Karkontka, żegnając się.
Wśród przerażającej ciszy, która zazwyczaj panuje po uderzeniu pioruna, rozległo się pukanie i ktoś poruszył klamką.
— Kto tam? — zawołał Kadrus, powstając z sofy i gorączkowo pakując do worka złoto i papiery — kto tam?